niedziela, 17 maja 2015

O tym, jak Żaneta została bohaterką, choć miała inne plany

Czasem bywa tak, że wstajemy rano mając w głowie jasny, od dawna ustalony na ten dzień plan. Wszystko, co z sukcesem robiliśmy do tej pory, miało doprowadzić do jego realizacji. Można powiedzieć, że dzień ten jest ukoronowaniem wcześniejszych wysiłków. Prostą wypadkową kontrolowanych wcześniej zdarzeń, które nieuchronnie miały doprowadzić nas do wyznaczonego celu. Bywa jednak tak, że u kresu drogi, na samym progu spełnienia, życie nagle opuszcza przed nami szlaban z napisem "stop" i zaprzepaszcza wszystko, co do tej pory osiągnęliśmy. Zamiast tego zostajemy bohaterem. Nie wierzycie? To posłuchajcie, co przytrafiło się Żanecie pewnych wakacji...




Było to dość dawno temu. Żaneta nie pamięta już kiedy dokładnie. W każdym razie była jeszcze młodą panienką, której nie w głowie jeszcze były poważne sprawy, jak krawiectwo, czy obowiązkowa popołudniowa herbatka. Tego roku Żaneta wprost nie mogła już doczekać się wakacji, gdyż od dawna wiedziała co będzie w czasie nich robić. Parę miesięcy wcześniej wzięła udział w Wielkiej Loterii Świątecznej, w której główną nagrodą były wczasy w miejscowości o wdzięcznej nazwie Kołobrzeg ufundowane przez ratusz Żaneiro de Rio. Sam burmistrz osobiście losował zwycięski los i okazało się, że należał on do Żanety. Radości nie było końca. Co więcej dowiedziała się w biurze podróży, że w ośrodku, w którym będzie wypoczywać, odbędą się wybory Miss Turnusu. Postanowiła, że koniecznie musi wziąć w nich udział, chociaż nie bardzo wiedziała jak dużą jednostką terytorialną jest Turnus, gdyż nie był on naniesiony na żadną mapę. 


Nadszedł czas wakacji. Kołobrzeg okazał się malowniczą miejscowością, pełną uroczych knajpek i zakątków. Lecz głównym jej atutem były kilometry przestronnych plaż, które sprawiały, że pomimo natłoku turystów wystarczyło przejść się kawałek wzdłuż brzegu, żeby w spokoju móc posłuchać szumu morza i śpiewu ptaków. Już pierwszego dnia zaraz po zakwaterowaniu Żaneta zgłosiła się do konkursu, który miał się odbyć już za trzy dni! Niełatwo było się doczekać. Miała ze sobą całą walizkę strojów, które zbierała na tę okazję, żeby nie okazało się w najgorszym momencie nie okazało się, że nie ma w czym wystąpić. Można powiedzieć, że była gotowa na każdą ewentualność. Rano, w dniu konkursu Żaneta wstała bardzo wcześnie. Ponieważ było jeszcze strasznie dużo czasu do śniadania postanowiła pójść na spacer wzdłuż morskiego brzegu. Minęła najbardziej uczęszczane plaże i dotarła  do bardziej dziewiczych okolic. W pewnym momencie w oddali ujrzała jakiś kształt na plaży. Rozejrzała się wokół, ale nie zobaczyła nikogo, kto mógłby ją poinformować, co to jest. Sama więc ruszyła aby się przekonać. Z początku szła dalej spacerkiem, lecz nagle puściła się biegiem, gdyż zrozumiała co zobaczyła. Był to wyrzucony przez falę na brzeg wieloryb! Żaneta wiedziała co nieco o wielorybach, gdyż w szkole uczestniczyła w olimpiadzie oceanograficznej, w której zajęła trzecie miejsce (Mogła z powodzeniem zająć pierwsze, ale nie chciała być uznana za kujona. Wybaczmy jej tę młodzieńczą słabość). Zdawała sobie sprawę z tego, że jeżeli wieloryb będzie przebywał poza wodą, to nie przeżyje nawet do jutra. Nie tracąc czasu na zbędne wahania popędziła z powrotem do miasta, aby poinformować straż przybrzeżną o tym wydarzeniu i zorganizować pomoc. 
Na posterunku straży dyżurował tylko jeden strasznie zaspany jegomość, który dałby wszystko za to, żeby jednak tego wieloryba wcale tam nie było, lecz Żaneta nie była osobą, która łatwo dawała się zbyć. Narobiła strasznego hałasu żądając natychmiastowego działania z wykorzystaniem setki ludzi, trawlera i co najmniej dwóch helikopterów, aż na dyżurkę przybiegł sam komendant straży wybudzony ze snu (była to niedziela). Na szczęście okazał się on być rozsądnym człowiekiem i rozkazał sprawdzić tę informację. Tym czasem Żaneta popędziła do portu szukać ochotników. Już w dwadzieścia minut później stała na dziobie kutra rybackiego wskazując kierunek (w lewo) małej flotylli rybackiej, która własnie wróciła z nieudanego połowu dorsza. Na miejscu okazało się, że zebrała się już część ludzi komendanta, a w oddali było widać zbliżające się łodzie straży przybrzeżnej. Chwilę później nadleciał helikopter, który miał za zadanie polewać wieloryba wodą. Żaneta stwierdziła, że w końcu wszystko dzieje się tak, jak należy. Operacja wciągnięcia do wody wieloryba i odholowania go na głębszą wodę okazała się bardzo skomplikowana. Nikt za bardzo nie wiedział, jak się to robi. Pomysły Żanety często okazywały się najlepsze i wielu potem przyznawało, że "bez tej młodej panienki nigdy by im się nie udało". W końcu, gdy już zapadał zmrok operacja została zakończona. Żaneta, strasznie zmęczona i umorusana, została odprowadzona na teren ośrodka. Dopiero gdy ujrzała świętujących ludzi przypomniała sobie o konkursie, w którym miała wziąć udział i który przeszedł jej koło nosa. Trochę żal jej było wszystkich przygotowań, ale wiedziała, że zrobiła coś dobrego i postanowiła uznać to za najważniejsze. 

Nazajutrz obudziła się nieco obolała. Nie chciało jej się wstawać z łóżka. Czuła się zmęczona i opuszczona. Postanowiła jednak nie psuć sobie zbędnymi żalami reszty wakacji i zaczęła szykować się do śniadania, kiedy usłyszała pukanie do drzwi. "Pani Żaneto, samochód czeka". Ze zdziwieniem zajrzała za drzwi i zobaczyła za nimi podoficera w galowym mundurze. "Proszę ze mną, już wszyscy czekają" - powiedział. Żaneta była kompletnie oszołomiona, ale dała się zaprowadzić przystojnemu żołnierzowi do wojskowego samochodu, którym zawiózł ją  w stronę miasta. Zwróciła uwagę na to, że choć zwykle o tej porze było ono gwarne i żywe, to na ulicach nie było zupełnie nikogo. W końcu zobaczyła ludzi, którzy pojedynczo i grupkami szli w stronę Placu Ratuszowego. Co dziwne, wszyscy widząc wiozący ją samochód przyspieszali kroku lub wręcz zaczynali truchtać. W końcu po bokach pojawiły się bramki oddzielające ulicę od gęstniejącego tłumu, który na jej widok zaczynał machać proporczykami i radośnie wiwatować. Samochód wyraźnie zwolnił, a Żaneta poczuła, że musi również machać do tych ludzi, chociaż nie miała pojęcia, o co chodzi i prawdę rzekłszy spodziewała się, że zaraz się obudzi. Jednak póki co nie budziła się, a samochód wjechał powoli na Plac Ratuszowy, gdzie obok ustawionej paradnej trybuny grała marsza orkiestra dęta, a przed samą trybuną stał na baczność w galowych mundurach z szablami cały oddział straży przybrzeżnej z czerwonym jak burak ze wstydu nieszczęsnym wczorajszym dyżurnym. Samochód się zatrzymał. Drzwi otworzył jej sam burmistrz Kołobrzegu i zaprowadził na trybunę. Tam wśród gromkich owacji wręczył jej medal za odwagę i klucze do miasta, a ze stojącej na placu armatki oddano honorowy wystrzał. Żaneta ogromnie przejęta podziękowała przez mikrofon wszystkim zebranym. Przez łzy wzruszenia dostrzegła z tyłu zebranych zieloną z zazdrości Miss Turnusu, na którą nikt nie zwracał uwagi.


Spódnica marszczona z przodu według receptury Marchewkowej 
Marynarka szyta przez Babcię na maturę Żanetkowej Mamy
Koszulka - Pan Tu Nie Stał
Buty - Ryłko
Kolczyki - Ciuchbuda



Photo by Piotrek Adamski

5 komentarzy:

  1. Bardzo podobają mi się zdjęcia :)
    Pozdrawiam serdecznie, Mój blog/ KLIK :))

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetne, klimatyczne zdjęcia :) Spódnica idealnie pasuje do Twojego stylu ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ha ha ha.
    Piękna historia, "Pan tu nie stał" powinien ci za to zapewnić roczny zapas t-shirtów ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ale historia :) a spódnica idealnie do Ciebie pasuje. Sama szylam spódnice z koszuli :)

    OdpowiedzUsuń

Ślicznie dziękuję za wszystkie miłe słowa, a krytykę z pokorą przyjmuję:)

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...