Gdy po raz pierwszy miałyśmy okazję się bliżej poznać, nie udało nam się polubić. Wszystko dlatego że porwałam się z motyką na słońce. Prawdopodobieństwo porażki było wysokie - po pierwsze: nigdy wcześniej nie szyłam wełny, po drugie: okazało się, że to wcale nie jest łatwe, po trzecie: moje lenistwo nie pozwoliło mi na fastrygowanie, po czwarte: postanowiłam uszyć sukienkę, przy której dopasowanie wykroju okazało się nie najprostszą sprawą (cała rozmiarówka była nieprawdopodobnie zawyżona). Więc sukienka 109 z Burdy 09/2012 zakończyła się tego dnia porażką (z której ostatecznie wybrnęłam, ale o tym innym razem).
Jako zdesperowana posiadaczka jeszcze sporej ilości wełny, postanowiłam, że nie spocznę, a uszyję z niej coś nadającego się do noszenia. Została godzina do wyjścia, więc wycięłam prostokąt, zszyłam z jednej strony, zrobiłam tunel, wciągnęłam gumkę, przeszyłam gumkę i podwinęłam. I tak oto zostałam właścicielką zupełnie przyzwoitej spódnicy z wełny :) Materiał jest miękki, nie gryzie, więc spokojnie zrezygnowałam z podszewki.
Żorż był zachwycony :)
|
spódnica - handmade bluzka - outlet Terranova balerinki - BootSquare rajstopy z rynku |